Usługa języka migowego
A A A

DOROTA GRYNCZEL. Malarstwo

Ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom z wyróżnieniem otrzymała w 1977 roku w Pracowni prof. Jana Tarasina oraz Pracowni prof. Wojciecha Sadleya. Obecnie jest profesorem zwyczajnym na Wydziale Malarstwa, od 2012 r. pełni funkcję Dziekana tego Wydziału. Zajmuje się tkaniną unikatową i malarstwem sztalugowym. Była stypendystką The Pollock-Krasner Fundation w Nowym Jorku (1992) oraz Fundacji Kultury i Fundacji Batorego w Warszawie (1993). Jest laureatką wielu nagród, m.in. Ministra Kultury i Sztuki (1976); Srebrny Klocek na 7. Międzynarodowym Biennale w Brukseli (1996); Brązowy Medal na 9. Międzynarodowym Triennale Tkaniny w Łodzi (1998); Wyróżnienie (2002) i II Nagroda (2005) na 4. i 5. Triennale Polskiego Rysunku w Lubaczowie; Brązowy Medal na 6. Międzynarodowym Biennale Tkaniny Z Lozanny do Pekinu w Zhenhzhou w Chinach (2010); Wyróżnienie oraz Nagroda ZPAP na 14. Międzynarodowym Triennale Tkaniny w Łodzi (2013). Jest autorką ponad 20. wystaw indywidualnych w kraju i za granicą, m.in.: 1981 – Galeria DAP, Warszawa; 1986 – Galeria Studio, Warszawa; 1987 – Muzeum Sztuki Współczesnej, Chełm; 1988, 1989, 1995 – Galeria Rzeźby, Warszawa; 1989 – Stadtisches Museum, Bad Oeynhausen, Niemcy; Stadtisches Museum, Herford, Niemcy; 1993 – Muzeum Sztuki Współczesnej, Radom; 1996 – Galeria Prezydencka, Warszawa; 1999 – ASP Łódź; 2000 – Muzeum Sztuki Współczesnej, Łódź; 2002 – Galeria Krytyków, Warszawa.

Uczestniczyła w licznych wystawach zbiorowych.

W Galerii Test prezentowała prace malarskie z ostatnich dwóch lat.

 

 

Błękit nieba, osnowy ziemi

Dorota Grynczel maluje płótna, które zdają się być bliskie tradycji wyznaczonej abstrakcyjną analizą środków malarskich. Proces wytwarzania jej prac nie ma jednak zbyt wiele wspólnego ze stosowanymi sposobami postępowania w takich przypadkach. Od początku twórczości obrazy artystki powstawały równolegle z autorsko traktowanymi tkaninami, w których interesowały ją przede wszystkim relacje światła i materii, a konkretnie problemy światła działającego przy przezroczystym podłożu. W tym zakresie Grynczel dużo osiągnęła w skali międzynarodowego środowiska, zajmującego się tkaninami. Uprawianie malarstwa było dla niej wszakże od początku równie ważne jak tkactwo. Powstawały więc abstrakcyjne obrazy, malowane najczęściej na pionowo ustawionych płótnach z wyraźnie określonymi zgeometryzowanymi formami, często zamykającymi się w prostokątach, nieraz poprzecinanymi płynnymi pasami bądź dzielonymi na kwatery, spod których zawsze przebijały kontrastowo ustawiane pola drobnych, równolegle kładzionych faktur – materii malarskiej, przypominającej rezultaty tkania i stanowiącej podłoże pracy, po którego powierzchni ślizgało się światło. Organicznie błękitne szarości, złamane zielenie form, czy przechodzące w fioletowe odcienie brązy, osadzały jej dość surowe w wyglądzie abstrakcje w ziemskim podłożu sztuki na równi z fakturami, które stawały się sygnałami realności: przywoływały bowiem pamięć o szerokich polach systematycznie uprawianej w trudzie ziemi. Przy narzucającym się związku z naturą i fascynacją syntetycznie traktowanym pejzażem wczesne obrazy Doroty Grynczel były jednocześnie wyraźnym zerwaniem z drobiazgowym opisywaniem rzeczywistości. Równie silnie pociągała ją droga ikonowego jej uogólniania, otwarta bezprzedmiotowym gestem Kazimierza Malewicza i odkrywającymi się dzięki niemu możliwościami nowych zastosowań środków malarstwa. W obrazach artystki przedmiot zamieniał się w uogólniającą otwartą formę, bez potrzeby kierowania jej ku wyraźnie określanym symbolom. Malarstwo wiodące ku określonym symbolom artystka od razu jednak spontanicznie odrzuciła: nie chciała ograniczać swego niewypowiedzianego jeszcze przesłania. W tym także pomagała jej paradoksalnie natura – sama obecność błękitu nieba, podobnie jak przy krystalizowaniu się treści jej malarstwa pomagała obecność uprawianej ziemi.

W perspektywie technicznej w pierwszych latach uprawiania malarstwa Dorota Grynczel nakładała na kolor równolegle żłobione gęste faktury w skontrastowanych kierunkach – studiowała ich możliwe układy w równym stopniu jak barwę. Z czasem dostrzegła jednak, że w obrazach mogły się one stawać podłożem, analogicznie jak w jednocześnie uprawianej tkaninie, choć w tej ostatniej w znacznie większym stopniu interesowała ją przede wszystkim sama przezroczystość materiału jako nośnika pojawiających się na nim form.

W latach późniejszych w twórczości artystki coraz ważniejsze funkcje zaczęły spełniać różnego rodzaju syntezy malarskie, celowo przez nią wprowadzane w wielu warstwach obrazu przy jednoczesnej eliminacji stosowanych dotychczas układów, zasadniczych kształtów i używanych barw. Właściwie dotyczyło to prawie wszystkiego – artystka nie zrezygnowała jedynie ze swego abstrakcyjnego podejścia do całości malarstwa i do samej obecności faktur. Grynczel podczas realizacji obrazów odwróciła w tym czasie także stosowany wcześniej proces technologiczny: zaczęła malować na spreparowanym do końca podłożu – już po uprzednim nałożeniu faktur. Jednocześnie w celu umożliwienia zamierzonego dla obrazu wyłapywania ślizgającego się po ich powierzchni naturalnego światła, zaczęła zmieniać sposób nakładania ich układów: zrezygnowała z nadmiernych zróżnicowań faktur na jednym płótnie, zmieniła ich zagęszczenie i inaczej niż wcześniej wyprowadzała kierunek linii ich biegu. W końcu na płótnach pozostały wyłącznie pionowe formy faktur, jedynie śladowo zmieniały swe położenie na krawędziach form: stawały się tam lekko faliste.

W nieco późniejszym czasie – dzięki równolegle prowadzonym przez artystkę badaniom chromoterapeutycznym, wiążącym się z psychologią odbioru koloru, a także ze słabo uświadamianymi motywacjami wyboru barwy przez malującego podczas malowania – dotychczas stosowana barwa została na płótnach zminimalizowana do gamy błękitów.

Dopiero przy zastosowaniu serii eliminacji dotąd używanych kształtów i barw, a także nowego technologicznie procederu wprowadzania faktur padające z zewnątrz światło, ślizgające się po ich układach, wywoływało analogiczne wrażenia, jakie się zdarzają, kiedy odbiera się płótna wytrawnych abstrakcjonistów, świadomych działania wypróbowanych środków malarskich. Ten etap badania środków przeszła Grynczel indywidualnie poprzez własne doświadczenie malarskie.

Od ośmiu czy też od sześciu lat płótna Doroty Grynczel uzyskały więc w pełni swoją własną, nośną tonację, przypominająca nadal, podobnie jak wcześniej, materialnie twory organiczne. Pozostałe na płótnach formy – choć decydują nadal o konsekwencjach realnego rozkładu barw i o drogach biegnącego światła – przestały w obrazach dominować, stały się mniej znaczące w całości konstrukcji wyrazu, przekształciły się w bardziej płynne, miększe, nieraz o falujących, czy łukowato zagiętych krawędziach, zatracających się w szerszej przestrzeni. Zatraciły swą sztywność, przedmiotowość – stały się czymś w rodzaju jeszcze jednego środka malarskiego, przenoszącego treści i nastrój. Podbijane światłem z brzegów płócien, jedynie od ich dołu lub niespodziewanie wcinane, przekształcają się często w nową przestrzeń barwy, dźwięczącą w innej, rozciągającej się szerzej przestrzeni obrazów. Wysmakowane brzmienia wielu błękitów – od ulotnych i jasnych, po wpadające w głęboką czerń jak nocne niebo, wywołują subtelnie zróżnicowane emocje i nastroje. Zamieniają się w na wpół żywe organizmy, choć z racji abstrakcyjnego ich traktowania są oderwane od widzialnej rzeczywistości, więc w istocie w pewien sposób niematerialne. Stają się żywe niekiedy wbrew naturze, na przykład, kiedy niebo zamienia się wyraźnie w widziany od dołu pejzaż łąki. W nowszych obrazach Doroty Grynczel światło stapia się z barwą, prześwituje gdzieś z głębi obrazu, a może nawet spoza niego. Powstaje wrażenie, że może coś, co jest z tyłu za nim oświetla obraz, jakby pragnęło go wskazać… A przy tym zastosowana w obrazie barwa nie traci swej organiczności.

W ostatnich swoich płótnach artystka realizuje od dawna postawiony cel: nadal podkreśla, że inspirują ją układy natury, a także zawarte w niej ukryte, na pierwszy rzut oka słabo widoczne związki. Przekonuje, że w malarstwie można ujmować je bardziej trafnie i precyzyjnie.

Zbigniew Taranienko

 

do góry